poniedziałek, 19 stycznia 2015

4. Jakaś niezwykle niebezpieczna ta trucizna...

Walczyły we mnie skrajne emocje. Chciałam uciekać jak najdalej od tego miejsca, ze strachu przed tymi dwoma gnojkami, którzy jeszcze żyli i przed tym chłopakiem z bronią. Którego zraniłam. Chciałam mu się odwdzięczyć, w końcu szybko rozprawił się z tamta trójką, oszczędzając mi sporo brudnej roboty.
I Marley. Nie rozumiałam jej. Według mnie była zbyt ufna. Równie dobrze facet mógłby i ją zastrzelić, kiedy ona do niego biegła. Ale z drugiej strony to dobrze że nie straciła człowieczeństwa. Pobiegła pomóc, gdy ja zastanawiałam się jak umknąć przed śmiercią. Zachowałam się jak dzikie zwierze.
Kiedyś Maya porównała do zwierząt w klatce Obrońców, nerwowych i niebezpiecznych, próbujących się wymknąć z zaciskających się sieci Rewolucjonistów.
Nie wiem, dlaczego o tym pomyślałam...
- LISSA!- krzyknęła jeszcze głośniej Marley.
Klęczała przed chłopakiem, który ściskał obiema rękami swój bok. Tylko tyle mogłam dostrzec w nikłym świetle księżyca.
Step już zbierał drewna na opał. Chciałam go powstrzymać, ale słyszałam rozpaczliwe mamrotanie siostry i nie mogłam. Westchnęłam ciężko i z ociąganiem podeszłam do rannego, gotowa w razie potrzeby zaatakować.
Stanęłam przed nim, w chwili gdy Step rozniecał ogień tuz pod skarpą.
- Musisz przenieść się bliżej ognia. Inaczej nic nie zobaczę. - rzekłam, nie mogąc powstrzymać chłodnego rozkazującego tonu w głosie.
Marley postała mi karcące spojrzenie.
- Dasz radę sam...?- zapytała niczym nasza stara niania, a zarazem pielęgniarka.
Chłopak wstał, ale nie do końca i wpół idąc, pół czołgając się, dotarł do ogniska, przy którym opadł ciężko na ziemie, opierając się plecami o skały.
Małe ognisko dostarczyło mi tyle światła, ile potrzebowałam, by przyjrzeć się chłopakowi. Miał najwyżej osiemnaście lat. Maił brudną twarz, ale widać było, że jest przystojny. Chudy i zaniedbany, ale przystojny. Ostre rysy, wystające kości policzkowe, głęboko osadzone oczy, chyba brązowe, króciutki zarost, brązowe, kręcone włosy nierówno przycięte, jakby sam je sobie ścinał. Mimo że był chudy, to jednak dość postawny  i wysoki. Teraz jego lewy bok pokrywała ciemna plama, zalewając ubranie i kapiąc na ziemie, znacząc grunt. Na jego twarzy nie widziałam bólu, ale jego napięta sylwetka świadczyła o tym, że cierpi.
Oczywiście, że cierpiał, w końcu ostrze było zamoczone w truciźnie. Dziwie się, że ten facet, którego wcześniej trafiłam potrafił się jeszcze nas gonić.
- Step, na górę - rozkazałam w skazując skarpę. - Marley przeciwna strona. Pilnujcie i przybiegnijcie, jeśli kogoś zauważycie.
Tym razem posłuchali bez sprzeciwu. Dzięki Bogu. Uklękłam przy chłopaku patrząc ranę, czując się winna i zerkając z niepokojem na pistolet, nadal tkwiący w ręce rannego.
- Odłóż pistolet, inaczej ci nie pomogę. -rzekłam lodowato.
- Nie musisz- odparł równie zimno. - Dam sobie radę.
- Nie sądzę. Ostrze było zamoczone w truciźnie. Jeśli nie dam ci odtrutki. Za trzy minuty dostaniesz dreszczy i zawrotów głowy, a za pięć zaśniesz i już nigdy się nie obudzisz. - ostrzegłam uczciwie, nie chcąc żeby z zginął. Nie wiem dlaczego.
Popatrzył na mnie z powątpiewaniem. Odpowiedziałam spokojnym spojrzeniem.
- Nie będę się paprać kopaniem twojego grobu. - dopowiedziałam,żeby wszystko było jasne.
Westchnął ciężko i odrzucił broń poza zasięg swoich rąk. Zabrałam się do pracy. Najpierw szybko oczyściłam  ranę, potem wmasowałam w nią odtrutkę, która nauczyła mnie robić Maya. dużo łatwiej by było, gdyby ściągnął koszulę, tak żebym widziała cała ranę, ale nie zamierzałam go o to prosić. Uważałam to za obleśny pomysł. Jeszcze by sobie coś pomyślał. Albo Step. Albo Marley.
- Dlaczego mi pomagasz? - zapytał, gdy zszywałam ranę, czego nienawidziłam robić. - Groziłem ci pistoletem.
sama nie wiem.
- Zastrzeliłeś trzech facetów z piątki, którzy mnie ścigali, resztę przestraszyłeś. - oparłam po chwili.- Nie strzeliłeś do mojego rodzeństwa. Za to ja cię zraniłam. Niechcący, ale jednak.
Tak to było idealne wytłumaczenie mojego zachowania. Szkoda, że  pomyślałam o tym dopiero, kiedy kończyłam pracę.
- Zresztą, gdybym cię nie uleczyła, siostra byłaby na mnie zła.- dodałam z nikłym uśmieszkiem.
- Jesteś...dziwna - powiedział, na co uniosłam brwi i niezbyt delikatnie skończyłam swoją prace.
Szczerze powiedziawszy chciałam mu zadać ból za to zdanie.
- Właśnie o tym mówię- rzekł, krzywiąc się. - Jesteś jak sadystka z moralnymi odruchami.
Wzruszyłam ramionami.
- Całkiem trafne określenie- przytaknęłam.
Przyglądał mi się przez długa chwile.
- Dzięki. - powiedział po chwili.
Kiwnęłam głową. Wstałam.
- Nie powinieneś się ruszać przez następne kilka godzin. Inaczej resztki trucizny, które zastały w twoim organizmie rozprzestrzenią się.
- Jakaś niezwykle niebezpieczna ta trucizna - mruknął.
- Jedyna w swoim rodzaju- potwierdziłam.
- Równie dziwaczna jak ty?
- Może trochę mniej.
- Jeśli mylisz, że prześpię całą noc, to się grubo mylisz. Nie wiem w jakim świecie żyje taka nieludzka dziewczyna jak ty, ale ja muszę czasem zadbać o swoje bezpieczeństwo.
- Dzisiaj to my o nie zadbamy. Ale jutro już nas nie będzie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Venia

sobota, 15 listopada 2014

3. Młodsze rodzeństwo?

Przez jedną długą sekundę nie wiedziałam, co się stało. Dopiero po chwili rozjaśniło mi się w głowie. Wyczułam, że zostałam przygnieciona do ziemi przez kogoś większego ode mnie.  Czyli nie mogło to być moje rodzeństwo. Dodatkowo ten ktoś, gdy zaczął się ruszać, używał dość ordynarnych słów. To utrzymało mnie w przekonaniu, iż to oni.
Kamienie i gałęzie wbijały się w moje plecy, ale nie czułam jakiegoś większego bólu. Dobry znak. Sztylet, który nadal trzymałam mocno w dłoni nie zranił mnie, jakimś cudem.
Zaraz... nie zranił mnie, ale tkwił w ciele osoby, która mnie przygniotła! 
Poczułam jak ucisk słabnie i gdy znikł, przeturlałam się, ocierając o kamienie, byle znaleźć się jak najdalej od potencjalnego przeciwnika. Gdy byłam już dość daleko, szybko skoczyłam na nogi, i poprawiłam uścisk na rękojeści sztyletu.
Rozejrzałam się, wytężając wzrok. Księżyc wyszedł za chmur. W jego świetle ujrzałam wysoką, chudą postać. Nadal było zbyt ciemno, żebym mogła dostrzec więcej szczegółów. Nagle moją uwagę przykuł ciemny, błyszczący kształt w jego prawej dłoni. Czyżby broń...?
Przełknęłam ślinę. Nagle zatęskniłam za pistoletem, który kiedyś proponowała mi Maya. Odmówiłam jej, mówiąc, że za bardzo rzuca się w oczy. Teraz zaczęłam żałować swojej decyzji.
Miałam nadzieję, że Marley i Step uciekli. Żeby tylko nie przyszło im do głowy zostać i mi pomoc.
Facet podniósł broń i wycelował.
- Ha! - usłyszałam glos jednego z bandytów gdzieś powyżej ze skarpy.
Od razu odwróciłam się w tamtą stronę. I nie tylko ja, bo także mężczyzna z bronią. Nad nami, na krawędzi urwiska stało pięciu facetów, tych którzy nas gonili. Nagle rozległy się trzy strzały- w odstępie kilku sekund, każdy perfekcyjnie wymierzony. Już po chwili trzech bandytów toczyło się w dół zbocza, wzbudzając tumany pyłu. Przeszedł mnie dreszcz. Miałam szczęście, że to nie we mnie trafiły kule.
Pozostała dwójka zniknęła. Może się schowali, a może uciekli. Byliby skończonymi desperatami, gdyby tego nie zrobili.
Za długo stałam w miejscu. Powinnam od razu uciekać, a teraz znowu byłam celem. Odwróciłam się twarzą do mężczyzny i zrobiłam wroga minę.
- To oni cię ścigali? - zapytał, mierząc do mnie. Mówił cichym głosem, który wydał  mi się dość młody.
- A co ci do tego? - zapytałam, unosząc podbródek.
- Od twojej odpowiedzi zależy, czy cię zabiję, czy nie- uprzedził mnie. - Lepiej odpowiedz.
W tej chwili podbiegli do mnie Step i Marley i próbowali mnie zasłonić. Miałam ochotę ich udusić.
 - Uciekajcie, ale już! - wrzasnęłam na nich.
- Ale...- zaczął Step.
- Już! - powtórzyłam, patrząc na niego.
Facet się roześmiał.
-  Młodsze rodzeństwo? - zapytał mnie. Chyba się uśmiechał.
Zaraz potem wciągnął powietrze przez zęby. Opuścił rękę z bronią i zgiął się, trzymając się drugą ręką za bok.
- Nieżle mnie urządziłaś- wydusił.
- Niespecjalnie! - odparłam szybko. Miałam nadzieję, że nie będzie chciał się mścić.
- Pomożemy ci- zaproponowała Marley. Już miałam zaprzeczyć, ale dziewczynka mnie uprzedziła. -Jako rekompensata.
- Nie, dzięki- powiedział słabo.
Ale Marley już do niego biegła. Step poszedł rozpalić ogień. Ja stałam wrośnieta w ziemię i przygladałam się tej scenie, przeklinając w duchu.
- Lissa!- Marley mnie zawołała. - Chodź tu!

niedziela, 5 października 2014

2. To się nazywa spektakularny upadek.

Drzwi były uchylone. Nie zatrzymałam się, tylko od razu wślizgnęłam do środka, jednocześnie wyciągając sztylet za pasa. Już w środku stanęłam pod ścianą i unosząc nóż rozglądnęłam się.
Wpadające przez okna zachodzące światło oświetlało pokój. Był niewielki, identyczny jak wszystkie inne, które widzieliśmy po drodze. Meble stały w idealnym porządku, bezruchu, w powietrzu unosiły się cząsteczki kurzu, który osiadł na podłodze i meblach grubą warstwą.
Nie było w tym domu nikogo od jakiegoś tygodnia.
Z pokoju odchodziły dwoje drzwi. Zajrzałam do obu. Pusto.
Wybrałam te pierwsze, prowadzące do kuchni. Zaczęłam otwierać szafki. Tu nie było już takiego porządku. Niektóre rzeczy były porozwalane na podłodze, słoiki -potłuczone lśniły na blacie. Udało mi się znaleźć puszki z jedzeniem i nie patrząc na zawartość wrzuciłam je do torby. Poszperałam jeszcze wśród bałaganu. Zabrałam herbatę, kawę i trochę jedzenia, które jeszcze nadawało się do spożycia.
Niewiele tego było, ale w okolicy było jeszcze kilka opuszczonych domów. nie powinniśmy być głodni w najbliższym czasie.
Ostrożnie wyszłam z kuchni, starając się obudzić wszystkie zmysły, choć nie było to łatwe po kilku nieprzespanych dniach. Weszłam do kolejnego pokoju. To był korytarz, na jego końcu znajdowały się drzwi  prowadzące na górę. Wspięłam się po nich i przeszukałam resztę domu. Dalej pusto. Czasem zdarzało się, że spotykaliśmy innych uciekinierów i wtedy było trudniej o jedzenie. Albo uciekasz, albo walczysz, albo odbierasz. Kto silniejszy, ten wygrywa. Dość szybko przyswoiłam sobie tą zasadę.
Z łazienki zabrałam dwa ręczniki, które mogły służyć jako koce. Potem sprawdziłam dwa pokoje. Panował w nich bałagan, ludzie musieli pakować się w pośpiechu. Coraz bardziej się niepokoiłam. Dom był duży, nie mogłam w nim długo przebywać. Brałam cokolwiek wpadło mi w ręce, aż w końcu torba była o dużo za ciężka. Złapałam jeszcze buty mniej więcej rozmiaru Marley- jej już się przetarły i nie miała w czym chodzić. Znów ostrożnie zeszłam na dół i wyjrzałam przez okno. Chwilę stałam w bezruchu, aż w końcu uznałam, że mogę wyjść. Znów pochylona przebiegłam przez trawę, z szybko bijącym sercem. Gdy dotarłam do parowu, z którego w ukryciu moje rodzeństwo obserwowało okolicę, potknęłam się i przeturlałam po trawie i kamieniach na samo dno. Przez chwile leżałam cicho, przeklinając w myślach. Ciężka torba wbijała się w mój bok. Po chwili usłyszałam, jak ktoś sunie w moją stronę. Podniosłam głowę i spojrzałam na Marley.
- Mam dla ciebie buty- poinformowałam ją z poważna miną.
Na jej bladych ustach pojawił się uśmiech.
- Nieźle spadłaś, wiesz? - powiedziała. - To było spektakularne.
- Czuję - powiedziałam i podniosłam się na łokciach. -Przynieś wasze torby i wracaj obserwować. Ja rozdzielę jedzenie i ruszamy.
Podzieliłam rzeczy mniej więcej po równo, Marley oczywiście dostała najmniej. Ruszyliśmy niedługo potem, by jak najbardziej oddalić się od zabudowań. Minęła godzina, potem następna i dopiero wtedy znaleźliśmy dobre miejsce na postój. Zjedliśmy trochę z naszych nowych zapasów. Marley nie dała rady i zasnęła. Nie miałam serca  jej budzić, choć powinniśmy iść dalej. Step zaproponował, żebym i ja się przespałam, gdy on będzie pełnić wartę. Wiedziałam, że tez jest zmęczony i to bardzo, dlatego kazałam mu się obudzić za godzinę.
Zasnęłam niemal natychmiast.

I obudziłam się niedługo potem potrząsana za ramię przez brata.
- Ludzie- szepnął do mojego ucha. - Czterech mężczyzn.
Przebudziłam się od razu. Zaczęłam zbierać rzeczy, kiedy Step budził Marley. Po chwili usłyszałam głosy. Przyciszone, ale bliższe z każda sekundą. Popędziłam rodzeństwo i ruszyliśmy, kryjąc się wśród cieni. Szliśmy coraz szybciej...
Prosto w ręce dwóch wysokich mężczyzn!
Skąd wiedzieli, że tu jesteśmy? Jak nas zobaczyli? Śledzili nas? To musiała być pułapka, tylko dlaczego zastawili ją na nas?
Te i milion innych pytań pojawiły się w mojej głowie, kiedy jeden z facetów złapał mnie za ramiona i przytrzymał, a drugi, wyższy złapał Stepa. Zaśmiał się szyderczo, jednak śmiech zmienił się w krzyk, gdy Marley kopnęła go w goleń. Kolejny cios zadał mu Step łokciem w żebra. Mężczyzna, który mnie trzymał poluźnił ręce, dzięki czemu dosięgłam sztyletu. Po chwili tkwił już w ciele faceta. Zostawiliśmy ich, wijących się z bólu na ziemi i pognaliśmy przed siebie. Byle dalej od reszty bandytów. Zerknęłam przez ramię... Cholera! Gonią nas, widziałam trzech... nie, czterech! Musiało być ich więcej.
Torby ograniczały nasze ruchy, spowalniały nas. Marley i Step biegli szybciej niż ja, nawet z obciążeniem. Trzymałam się z tyłu, by mieć ich na oku i bronić ich w razie potrzeby sztyletem. Ścisnęłam go mocno w dłoni i zerknęłam jeszcze raz przez ramię. Dogania...
Usłyszałam pisk Marley i stłumiony krzyk Stepa. Odwróciłam głowę jeszcze raz, tylko po to, żeby zobaczyć stromy stok i spaść z rozpędu prosto na nieco łagodniejszy spadek. Kolejny raz tego dnia przeturlałam się po ziemi i wpadłam na kogoś, zwalając go z nóg.
To był dopiero spektakularny upadek.


Hejka!
Nowy rozdział, proszę bardzo! Krótki i troszeczkę nudnawy jednakże konieczny dla całej historii! Nie wiem kiedy pojawi się następny, niestety. Październik, konkursy, szkoła, nauka itp, itd. No to zapraszam do komentowania!
Venia.

środa, 1 października 2014

Krótka zapowiedź!

Hej.
W ten weekend nie pisałam, ponieważ nie miałam dostępu do komputera, niestety. Tę notkę piszę "na szybkiego"- czasu wolnego również brak. Gonimy z nauką, jakby już był koniec roku szkolnego, no, ale nikt nie powiedział, że trzecia klasa jest łatwa. Bardzo Was przepraszam Postaram się dodać następny rozdział w tym tygodniu, ale może to być trudne. :( Tak więc pozdrawiam i przepraszam.
Venia.

niedziela, 21 września 2014

1. Czym jest kłamstwo, gdy mogę mysleć i działać?

Hej wszystkim!
Na początek krótki rozdział. :) Następny prawdopodobnie pojawi się za tydzień. Serdecznie zapraszam!
Pozdrawiam.
Venia.
P.S. Komentujcie, jak co myślicie o blogu i rozdziale.

- Długo jeszcze będziemy tak leżeć? - szepnął Step, nie grzesząc cierpliwością.
- Cicho-odparłam, ledwo poruszając ustami.
- Głodna jestem - mruknęła Marley, cichutko, do siebie.
Spojrzałam na nią. Leżeliśmy we trójkę na ziemi w niewielkim parowie, pośród trawy i obserwowaliśmy opuszczone gospodarstwo juz od pół godziny. Spojrzałam a wychudłą, brudną twarz dziewczynki, okoloną prostymi, jasnymi włosami ściętymi na "pazia". Na duże niebieskie oczy, z cieniami pod oczami, półprzymknięte ze zmęczenia. Nie spaliśmy porządnie już od trzech dni. Po chwili przeniosłam wzrok na Stepa. Jakimś cudem udało mu się nie schudnąć, tak jak nam. Był szczupły, a nie chudy, choć jadł tyle samo co my. Czyli prawie nic. Miał zielone oczy, po naszej mamie i czarne włosy, podobnej długości, jak Marley.
Ja, Stephen i Emily, bo tak brzmiało prawdziwe imię Marley, byliśmy rodzeństwem. Dziewczynka miała 13 lat, Step 14, a ja 16, przez co musiałam się nimi opiekować. Często żałowałam, że nie mamy starszego brata, albo chociaż siostry, żeby on mógł się nami zająć. Byłam okropna opiekunką. Na początku nie potrafiłam znaleźć jedzenia, bronić się, ale teraz jest już lepiej. Powiedzieli mi co mam robić by przeżyć. A cena była niewielka.

Byliśmy dziećmi senatora. Mieliśmy wszystko, wielki dom, służbę, jedzenie, pieniądze. Nie musieliśmy kraść. Byłam ich pierwszą córką. Ich dumą, umiałam czytać i pisać, logicznie myśleć już w wieku sześciu lat. Nie ma długo. Owszem znałam się na polityce, już od dziecka. Ale moje poglądy, które wygłaszałam, od kiedy nauczyłam się dobrze mówić, były całkiem odmienne od tych ojca. Ba, całego narodu. Uważałam, że państwo jest zbyt ociężałe. Że rząd nic nie robi dla ludności, która nie bogaci się. Że zniesienie przymusu nauczania dla zwykłych dzieci jest głupie. Mówiłam otwarcie, aż moje poglądy stały się niebezpieczne dla pozycji ojca. Mama przestrzegła mnie bym nie mówiła o tym co myślę przy ludziach. Niech wszystko zachowam dla siebie. Od tej pory się nie odzywałam. Gdy miałam jedenaście lat pojawili się Rewolucjoniści. Nie wiadomo, czy pochodzili z jakiś innych krajów, czy może była to ludność naszego państwa. Po prostu pewnego dnia nadeszła wiadomość o zbrojnym zaatakowaniu miasta granicznego. Przez rok toczyły się walki, aż nieprzyjacielska armia dotarła do drzwi domu mojego ojca. Miałam wtedy lat dwanaście. Mnie, Marley i Stepowi udało się uciec przez tylne drzwi. Przekradliśmy się przez ulice, na których nie toczyły sie bitwy i uciekliśmy z miasta. Jak mówiłam na początku nie było łatwo. Trudno nam było się przystosować. Po trzech miesiącach, w nocy zostaliśmy napadnięci. Pamiętam zamazane twarze, a potem ciemność. Gdy się obudziłam w jakimś pomieszczeniu, nade mną stała jakaś dziewczyna. Wysoka, szczupła, wysportowana, o brązowych oczach i włosach ściętych na "chłopczyce". Była starsza ode mnie o około pięć lat. Nie uśmiechała się. Za jej placami pod przeciwległą ścianą leżało moje rodzeństwo, nieprzytomne, pilnowane przez czterech rosłych, zamaskowanych mężczyzn.
- Jesteście Rewolucjonistami?- zapytałam dziewczynę.
- Tak jesteśmy -odparła, z nikłym uśmieszkiem. - Tak jak ty, córko senatora.
Nie spytałam skąd wie kim jestem. Zdziwiło mnie to, że nazwała mnie Rewolucjonistą. Bo niby czemu miała by mnie tak nazywać?
- Nie jesteś Obrońcą- uprzedziła moje pytanie. Tak określano osoby, które walczyły przeciw Rewolucjonistom. - Śledziliśmy twoje poczynania od małego. Nigdy nie zgadzałaś się z prawem tego państwa. Z czym w takim razie? Z nami, choć tego nie wiedziałaś. My chcemy reform. Czemu bogate dzieci mogą się uczyć, a inne nie? Czemu ludzie nie mogą mieć lepszej pracy, lepszych warunków, czemu każdy musi mieszkać w identycznych niewielkich domkach? Czemu pospólstwo nie może mieć więcej niż dwójki dzieci? Bo nie ma pieniędzy, wszystko biorą politycy, właściciele firm. Ty to rozumiesz. To nas zaintrygowało.
Owszem, rozumiałam. I zgadzałam się z nimi.
- Czego chcecie? - zapytałam ją.
- Twojej pomocy, za która odwdzięczymy się pomocą. Ty będziesz wyświadczać na przysługi, a my nauczymy cię przeżyć. Zgadzasz się?
- Co z moim rodzeństwem?
- Nie powiesz im. Wychowali się na prawie państwa. Wierzą w nie. Będziesz kłamać, udawać przed nimi i każdym innym, że jesteś Obrońcą.
- Nie zabijecie ich?
- Czy wtedy byś nam pomogła?- zapytała, unosząc brwi. - Oczywiście, że nie. Więc jak, wchodzisz w to?
- Co będę miała robić?
- Będziesz zbierać informacje o Obrońcach. Większość miast i wsi jest wyludnionych, tylko te większe jeszcze się trzymają, ludność tam uciekła. Trzymaj się od nich z dala, tam prowadzimy walki. Masz obserwować z daleka, gdzie kryją się Obrońcy, gdy zauważysz innych ludzi, błąkających się od miasta do miasta, masz nas powiadomić. Wszystko będzie wyglądało, jakbyś wiecznie uciekała, kryła się i szukała jedzenia. Teraz my nauczymy cię się bronić i przeżyć, ale ty masz nam się odwdzięczyć.
Tego dnia wszystko się zmieniło. Step i Marley nie wiedzieli co się stało, brali napaść za zły sen. Nie powiedziałam im prawdy, tak jak obiecałam, bo ta Rewolucjonistka, Maya, dokonała swojej części umowy. Dzięki niej wiedziałam jak zdobyć pożywienie, a jedyna ceną to było przekazanie informacji raz na dwa tygodnie we wcześniej umówionym miejscu. Okłamałam rodzeństwo, ale dzięki temu mogliśmy przeżyć. Zresztą czym jest kłamstwo, gdy wreszcie mogę myśleć to co chce i działać na rzecz swoich przekonań, nie biorąc po uwagę stanowiska ojca?

Westchnęłam i uniosłam się na łokciach.
- Idę po jedzenie. Wiecie, co macie robić. - mruknęłam i wstałam. Lekko pochylona pomknęłam do opuszczonego domu.

piątek, 19 września 2014

Krótki wstęp

Hej!
Może mnie już znacie, może nie, ale wszystkich serdecznie witam na moim nowym blogu!
Na początek uprzedzę, że rozdziały będą dodawane w weekendy, inaczej nie dam rady. Trzecia klasa to nie przelewki. :)
Poprzedni blog  http://klubfantastyczny.blogspot.com/  , w którym publikowałam wymyślone przez siebie opowiadanie, niestety nie wyszedł, tak jak chciałam. Po części dlatego że porzuciłam niektóre wątki, po części dlatego iż pomysł też nie był najlepszy. W tym blogu postaram się to zmienić. Co prawda decyzje założenia go podjęłam bodajże godzinę temu, to pomysł kształtował się w mojej głowie od dłuższego czasu.
Tak jak poprzednio, będą pojawiać się rozdziały z częściami opowiadania, mam nadzieję, że dość systematycznie. Za pewnie użyje go do publikowania miniaturek, albo swoich przemyśleń.

Natomiast samo opowiadanie będzie dziać się w wymyślonym przeze mnie świecie. Pewien kraj przed trzema laty został zaatakowany przez Rewolucjonistów i od tego czasu toczy się wojna między nimi a rdzennymi mieszkańcami państwa Obrońców. W miejscu, gdzie kiedyś pełno było ludzi, teraz zostały tylko opuszczone w pośpiechu domostwa. Właśnie tam można spotkać główną bohaterkę Lissę, jej siostrę i brata, którzy starają się przeżyć, unikając bitew, przemocy, wrogów. Lecz Lissę wojna już ogarnęła. Jak długo uda jej się to ukrywać?... I czy będzie potrafiła zaufać komuś innemu niż własnemu rodzeństwu?....
Jak to jest gdy to ty jesteś złym bohaterem?

No to taki krótki opis. Mam nadzieję, że się spodoba.

Pozdrawiam,
Venia