I Marley. Nie rozumiałam jej. Według mnie była zbyt ufna. Równie dobrze facet mógłby i ją zastrzelić, kiedy ona do niego biegła. Ale z drugiej strony to dobrze że nie straciła człowieczeństwa. Pobiegła pomóc, gdy ja zastanawiałam się jak umknąć przed śmiercią. Zachowałam się jak dzikie zwierze.
Kiedyś Maya porównała do zwierząt w klatce Obrońców, nerwowych i niebezpiecznych, próbujących się wymknąć z zaciskających się sieci Rewolucjonistów.
Nie wiem, dlaczego o tym pomyślałam...
- LISSA!- krzyknęła jeszcze głośniej Marley.
Klęczała przed chłopakiem, który ściskał obiema rękami swój bok. Tylko tyle mogłam dostrzec w nikłym świetle księżyca.
Step już zbierał drewna na opał. Chciałam go powstrzymać, ale słyszałam rozpaczliwe mamrotanie siostry i nie mogłam. Westchnęłam ciężko i z ociąganiem podeszłam do rannego, gotowa w razie potrzeby zaatakować.
Stanęłam przed nim, w chwili gdy Step rozniecał ogień tuz pod skarpą.
- Musisz przenieść się bliżej ognia. Inaczej nic nie zobaczę. - rzekłam, nie mogąc powstrzymać chłodnego rozkazującego tonu w głosie.
Marley postała mi karcące spojrzenie.
- Dasz radę sam...?- zapytała niczym nasza stara niania, a zarazem pielęgniarka.
Chłopak wstał, ale nie do końca i wpół idąc, pół czołgając się, dotarł do ogniska, przy którym opadł ciężko na ziemie, opierając się plecami o skały.
Małe ognisko dostarczyło mi tyle światła, ile potrzebowałam, by przyjrzeć się chłopakowi. Miał najwyżej osiemnaście lat. Maił brudną twarz, ale widać było, że jest przystojny. Chudy i zaniedbany, ale przystojny. Ostre rysy, wystające kości policzkowe, głęboko osadzone oczy, chyba brązowe, króciutki zarost, brązowe, kręcone włosy nierówno przycięte, jakby sam je sobie ścinał. Mimo że był chudy, to jednak dość postawny i wysoki. Teraz jego lewy bok pokrywała ciemna plama, zalewając ubranie i kapiąc na ziemie, znacząc grunt. Na jego twarzy nie widziałam bólu, ale jego napięta sylwetka świadczyła o tym, że cierpi.
Oczywiście, że cierpiał, w końcu ostrze było zamoczone w truciźnie. Dziwie się, że ten facet, którego wcześniej trafiłam potrafił się jeszcze nas gonić.
- Step, na górę - rozkazałam w skazując skarpę. - Marley przeciwna strona. Pilnujcie i przybiegnijcie, jeśli kogoś zauważycie.
Tym razem posłuchali bez sprzeciwu. Dzięki Bogu. Uklękłam przy chłopaku patrząc ranę, czując się winna i zerkając z niepokojem na pistolet, nadal tkwiący w ręce rannego.
- Odłóż pistolet, inaczej ci nie pomogę. -rzekłam lodowato.
- Nie musisz- odparł równie zimno. - Dam sobie radę.
- Nie sądzę. Ostrze było zamoczone w truciźnie. Jeśli nie dam ci odtrutki. Za trzy minuty dostaniesz dreszczy i zawrotów głowy, a za pięć zaśniesz i już nigdy się nie obudzisz. - ostrzegłam uczciwie, nie chcąc żeby z zginął. Nie wiem dlaczego.
Popatrzył na mnie z powątpiewaniem. Odpowiedziałam spokojnym spojrzeniem.
- Nie będę się paprać kopaniem twojego grobu. - dopowiedziałam,żeby wszystko było jasne.
Westchnął ciężko i odrzucił broń poza zasięg swoich rąk. Zabrałam się do pracy. Najpierw szybko oczyściłam ranę, potem wmasowałam w nią odtrutkę, która nauczyła mnie robić Maya. dużo łatwiej by było, gdyby ściągnął koszulę, tak żebym widziała cała ranę, ale nie zamierzałam go o to prosić. Uważałam to za obleśny pomysł. Jeszcze by sobie coś pomyślał. Albo Step. Albo Marley.
- Dlaczego mi pomagasz? - zapytał, gdy zszywałam ranę, czego nienawidziłam robić. - Groziłem ci pistoletem.
sama nie wiem.
- Zastrzeliłeś trzech facetów z piątki, którzy mnie ścigali, resztę przestraszyłeś. - oparłam po chwili.- Nie strzeliłeś do mojego rodzeństwa. Za to ja cię zraniłam. Niechcący, ale jednak.
Tak to było idealne wytłumaczenie mojego zachowania. Szkoda, że pomyślałam o tym dopiero, kiedy kończyłam pracę.
- Zresztą, gdybym cię nie uleczyła, siostra byłaby na mnie zła.- dodałam z nikłym uśmieszkiem.
- Jesteś...dziwna - powiedział, na co uniosłam brwi i niezbyt delikatnie skończyłam swoją prace.
Szczerze powiedziawszy chciałam mu zadać ból za to zdanie.
- Właśnie o tym mówię- rzekł, krzywiąc się. - Jesteś jak sadystka z moralnymi odruchami.
Wzruszyłam ramionami.
- Całkiem trafne określenie- przytaknęłam.
Przyglądał mi się przez długa chwile.
- Dzięki. - powiedział po chwili.
Kiwnęłam głową. Wstałam.
- Nie powinieneś się ruszać przez następne kilka godzin. Inaczej resztki trucizny, które zastały w twoim organizmie rozprzestrzenią się.
- Jakaś niezwykle niebezpieczna ta trucizna - mruknął.
- Jedyna w swoim rodzaju- potwierdziłam.
- Równie dziwaczna jak ty?
- Może trochę mniej.
- Jeśli mylisz, że prześpię całą noc, to się grubo mylisz. Nie wiem w jakim świecie żyje taka nieludzka dziewczyna jak ty, ale ja muszę czasem zadbać o swoje bezpieczeństwo.
- Dzisiaj to my o nie zadbamy. Ale jutro już nas nie będzie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Venia